Detroit Metal City.

Anime, które sprawiło, że kocham świat jeszcze bardziej.
Mimo lipnej recenzji na tanuki - obejrzałam (od kumpla dostałam) - zakochałam się.

W życiu nie widziałam tak bezczelnej parodii Death Metalu - chwała autorowi mangi za pomysłowość <3

Jednak nie jest to nic negatywnego, wręcz przeciwnie. W życiu na żadnym anime tak się nie uśmiałam, jak podczas DMC.

Jest to króciutka seria składająca się z 12 dziesięciominutowych epizodów naprawdę warta zobaczenia.
O czym opowiada? O japońskim chłopcu pragnącym grać w zespole popowym, który jakimś dziwnym cudem jest wokalistą-liderem najostrzejszej Death Metalowej grupy w Japonii (po ostatnim odcinku - i na świecie :D). Nic więcej dodać nie trzeba, bo właściwie cała akcja anime krąży właśnie wokół tego wątku :>

Muzyka jest boska (SATSUGAI!), postaci i kompozycja także, tylko producenci nad scenerią się nie postarali, bo całość wygląda jak kolorowe, wycięte z mangi klatki - obraz ma różne kształty, wszystko jest strasznie dynamiczne (jakby z ADHD), a postaci koślawe, co na początku trochę odrzuca.
Dopiero z czasem się stwierdza, że DMC po prostu nie może wyglądać inaczej

Naprawdę polecam tę seryjkę, zwłaszcza dla fanów "ostrzejsze" muzyki i anime ;D

GO TO DMC \m/

http://community.livejournal.com/mikirin/24540.html < - - opening wraz z tłumaczeniem (całość)